Kiedyś u schyłku lata

Słowa i muzyka: Jerzy Woy Wojciechowski

      Kiedyś u schyłku lata
      Na kuracji w Baden
      Lekarz zlecił spacery,
      Więc szłam promenadą.

      Wokół damy zalotne i klejnoty, żaboty, mantylki
      I cylindrów rój uchylonych,
      Sznur powozów, koni, bicykli.

      Już orkiestra w muszli grać zaczęła
      Błyszczą oczy, drżą splecione ręce,
      Słońce, powietrze, muzyka...

      Gdy wtem zrozumiałam, że na moją chorobę
      W żądnym zdroju nie znajdę medyka.
      Częsta arytmia serca, jakieś złe niemoce,
      Strasznie silne migreny i bezsenne noce -
      To z ogromu miłości...
      Więc kto mnie o rękę poprosi?


Strona główna