Stop pruskiej edukacji!

Olga Szpunar


    Dyrektorka wiejskiej podstawówki napisała do Howarda Gardnera, profesora Harvardu: "Jestem zafascynowana pańskimi teoriami. Czy mogę wedle nich uczyć?". Odpowiedział: "Jasne. I napisz, jak ci idzie".

    O szkole w podkrakowskich Konarach od dawna mówiono, że ma pójść do likwidacji. Była nierentowna, miała 61 uczniów i opinię najgorszej w okolicy. Rodzice woleli dowozić dzieci do innych podstawówek.

    Ale gdy rok temu Marta Dziechciowska szukała szkoły dla córki, wybrała... Konary. Choć z okien widzi podstawówkę w swojej wsi, a dziecko musi dowozić cztery kilometry, dziękuje Bogu, że szkoły w Konarach nie zlikwidowano.

    Osiem inteligencji w jednej szkole

    Na szosie prowadzącej do podstawówki w Konarach stoi znak "droga zamknięta". Należy go zignorować i jechać dalej. Jeśli się tego nie wie, można pobłądzić. Błądziła już wycieczka pedagogów z Hamburga, przedszkolanki z Nowej Huty, przedstawiciele prywatnej szkoły z Zamościa i studentki pedagogiki z Grecji. Wszyscy chcieli zobaczyć, jak mała wiejska szkółka pracuje z uczniami.

    Zmiana w Konarach nastąpiła trzy lata temu, gdy dyrektorką została Monika Zatorska. Z zawodu nauczycielka i doradca metodyczny. Z zamiłowania: pasjonatka psychologii. Pracowała w szkole w Wieliczce, gdy wpadła jej w ręce książka "Inteligencje wielorakie" Howarda Gardnera. Przeczytała ją raz, potem drugi, trzeci i czwarty. Była oszołomiona.

    Ze studiów pedagogicznych wyniosła przekonanie, że inteligencja to zdolności matematyczno-logiczno-lingwistyczne. Że standardowe pomiary mogą określić jej iloraz u konkretnej osoby. Tymczasem Gardner dowodzi, że takie pomiary nie są wystarczające. Istnieje bowiem kilka rodzajów inteligencji: matematyczno-logiczna, językowa, wizualno-przestrzenna, muzyczna, przyrodnicza, ruchowa, interpersonalna i intrapersonalna. Człowiek, uważa profesor, ma w sobie wszystkie te typy, ale rozwinięte w różnym stopniu. Aby ocenić, jaki typ dominuje u danego człowieka, trzeba go obserwować w różnych sytuacjach życiowych.

    Teoria inteligencji wielorakich Gardnera powstała w USA na początku lat 80. Do nas dotarła wraz z polskim wydaniem jego książki w 2002 roku.

    Zatorska była już wtedy od 13 lat nauczycielką. Lubi miejsca, gdzie ciągle coś się dzieje, a szkoła to według niej właśnie takie miejsce. Fascynuje ją towarzyszenie dzieciom w dorastaniu: dawanie poczucia bezpieczeństwa, wspieranie w budowaniu własnej wartości. Dlatego wybiera pracę z najmłodszymi.

    - Od zawsze byłam nawiedzona. Ciągle coś wymyślałam - opowiada. Już pod koniec lat 90. uczy dzieci z klas I-III bez podziału na przedmioty, nie stawia tradycyjnych ocen, tylko opisowe. Nie korzysta z podręczników, bo ma własne pomysły. Wtedy to wszystko jest eksperymentem (dostaje zgodę kuratorium). Dopiero kilka lat później ministerstwo oficjalnie wprowadza do podstawówek nauczanie zintegrowane i ocenę opisową. - Zanim poznałam teorię Gardnera, opierałam się jedynie na swoich intuicjach. Gardner dał mi naukowe oparcie do moich działań - mówi.

    Boli ją, że w większości szkół panuje pruski model edukacji: wbija się dzieciom do głowy gotową wiedzę i nie daje miejsca na zadawanie pytań i szukanie odpowiedzi. A łatwo mogą je znaleźć, choćby przez robienie doświadczeń. Jak się okazuje, nawet do najbardziej elektryzujących, jak izolowanie DNA, wcale nie trzeba specjalistycznego sprzętu. By wyizolować je np. z brokułu, wystarczą: brokuł, sól kuchenna, papierowa gaza, płyn do mycia naczyń i 10 ml spirytusu. Można to wszystko przynieść do klasy? Można! Ale nauczyciele nie przynoszą.

    Zżyma się, że szkoły pogrążają słabszych. Uczniowi, który nie rozumie matematyki, nauczyciele grożą: "Nie przejdziesz do następnej klasy". Ferują wyroki: "Nie potrafisz", "Jesteś słaby". - Takie dziecko traci wiarę w siebie. Już na początku edukacji dostaje bagaż niedobrych doświadczeń, który może ciążyć mu przez całe życie. Znam takich uczniów, niektórzy z nich trafili do nas - opowiada.

    Co w Konarach mówią uczniowi, który nie rozumie matematyki? - Że da radę. Że błąd, który zrobił w zadaniu, to nie problem, bo każdy popełnia błędy. I przede wszystkim zapewniamy, że mu pomożemy. Że wspólnie znajdziemy metodę, która pozwoli mu nauczyć się dodawania, odejmowania, mnożenia. I przede wszystkim uświadamiamy mu jego mocne strony. Żeby poczuł się dowartościowany. A każde dziecko takie strony ma.

    8 tys. przeszkolono i nic

    Zatorska opowiada, że po przeczytaniu "Inteligencji wielorakich" zaczęła odczuwać silny niepokój. Znalazła badania pokazujące, że pożądaną i docenianą przez szkoły matematyczno-logiczno-lingwistyczną inteligencję ma zaledwie 20 proc. uczniów. Co z resztą? Ich szkoły nie zauważają i nie doceniają.

    W 2009 r. startuje w ministerialnym konkursie "modernizacja treści i metod kształcenia". Wraz z Aldoną Kopik, pedagogiem z Kielc, pisze projekt "Pierwsze uczniowskie doświadczenia drogą do wiedzy". Zakłada on przeszkolenie z teorii Gardnera ponad 8 tys. polskich nauczycieli. Ich zadaniem jest określenie rodzajów inteligencji 140 tys. pierwszaków, a następnie dostosowanie do nich indywidualnych metod pracy. Na realizację pomysłu dostaje 46 mln zł z Unii Europejskiej. W projekcie biorą udział wylosowane podstawówki z sześciu województw: lubelskiego, łódzkiego, małopolskiego, podkarpackiego, śląskiego i świętokrzyskiego. W tym szkoła w Konarach.

    Do każdej przesyłką kurierską dociera paczka. A w niej kolorowe zestawy do przyrodniczych doświadczeń, muzyczne bajki, gry rozwijające koordynację wzrokowo-ruchową... Nauczyciele korzystają z nich podczas zajęć pozalekcyjnych z pierwszakami. Wystawiają sztuki teatralne, malują, robią gazetki ekologiczne. Za każdą dodatkową godzinę pracy dostają 40 zł brutto. Projekt trwa do 2011 roku.

    Zatorska: - Zakładałyśmy, że gdy się skończy, nauczyciele z klas I-III zmienią swój styl pracy i przeniosą go na zwykłe lekcje. Nie trzeba do tego wielkich pieniędzy, pomoce naukowe łatwo zrobić samemu. Niestety, po 2011 roku wszystko wróciło do normy. Nie wiem o żadnej uczestniczącej w projekcie szkole, która po jego skończeniu zdecydowałaby się nadal pracować z dziećmi według teorii Gardnera.

    Bez ławek, z barometrem

    Każdy kolor w wachlarzu symbolizuje inny typ inteligencji. Wachlarze są takiej samej wielkości, różnią się tylko szerokością kolorowych pasków w zależności od indywidualnego profilu ucznia.

    Swój wachlarz mają wszyscy uczniowie. W klasach I-III profil (na podstawie obserwacji dziecka) tworzą wspólnie rodzice i nauczyciele. W starszych klasach tworzą go sami uczniowie za pomocą specjalnego programu. Wybierają: "Potrafię precyzyjnie przekazać myśli w mowie lub piśmie", "łatwo naśladuję ruchy", "lubię towarzystwo", "zapamiętuję liczby, daty, numery telefonów", "przywołuję z wyobraźni muzyczne wspomnienie". Profile trafiają do nauczycieli z opisem mocnych i słabych stron dziecka oraz wskazówkami, jak z nimi pracować.

    Pierwszak ma wysoko rozwiniętą inteligencję ruchową? Alfabetu i liczenia najszybciej nauczy się w ruchu. Można mu rzucać piłkę i prosić, by liczył każde złapanie. Na posadzce szkolnego korytarza namalowane są matematyczne gry. Dziecko staje na dziewiątce, skacze trzy razy do tyłu i ląduje na szóstce. Już wie, że dziewięć minus trzy równa się sześć.

    Dzień w dzień na jednej z przerw dzieciaki biegają na podwórko z wiatrowskazami (zrobiły je same), termometrem (własność szkoły) i barometrem (nagroda z Funduszu Ochrony Środowiska), by potem na specjalnej tablicy zaznaczać temperaturę, ciśnienie, prędkość wiatru. - Przy okazji poznają oś współrzędnych - cieszy się Zatorska.

    Gdy została dyrektorką podstawówki w Konarach, wiedziała, że ta szkoła będzie uczyć według teorii Gardnera. Czyli jak? Gdy nauczyciele pytają o to profesora, on odpowiada: "Jestem teoretykiem, a nie pedagogiem. Sami musicie to wszystko wymyślić". Więc Zatorska wymyśliła. W klasach nie ma ławek, w których uczniowie siedzą odwróceni do siebie plecami. Nie ma stojącego na podeście nauczycielskiego biurka. Wszyscy pracują przy wspólnym stole. Przed każdą lekcją losują, kto obok kogo siedzi, by nauczyć się współpracy ze wszystkimi, bo z tym w polskim społeczeństwie jest bardzo kiepsko. Na podstawie profili inteligencji uczniów tworzona jest oferta zajęć pozalekcyjnych. W tym roku jest Klub Szalonych Liczb, Klub Poligloty, zajęcia kuchenne. Na te ostatnie chcą chodzić prawie wszyscy.

    - Gotowanie wymaga uruchomienia wszystkich typów inteligencji. Językowej, bo trzeba przeczytać przepis. Przyrodniczej, bo trzeba odróżnić marchewkę od pietruszki. Matematycznej, bo trzeba odmierzyć produkty. Ruchowej, bo trzeba pomieszać i nakryć do stołu. Interpersonalnej, bo trzeba przy tym stole rozmawiać. Może tylko muzycznej inteligencji nie potrzeba, bo przy pichceniu można się obejść bez śpiewania - mówi dyrektorka.

    Marchewkę i pietruszkę dzieci mają z przyszkolnego ogródka. Na lekcjach matematyki mają elementy dramy. Ostatnio Maciek musiał zgadnąć, że ma przyczepioną liczbę 6 na plecach. Koledzy podpowiadali: jest w pierwszej dziesiątce, większa od 4 i mniejsza niż 9.

    Na polskim tańczą, przedstawiając bohaterów lektur (ostatnio był to pies, który jeździł koleją). Podczas nocy czytelnika gonią wokół szkoły, bawiąc się w czytelnicze podchody. Ostatnio chodzili po wsi i robili sondę, z czego Polska może być dumna. Najwięcej ludzi odpowiedziało: z wolności.

    Ten się w szkole wciąż bawi!

    Magdalena Kolbusz, mama ucznia z VI klasy: - Na początku trudno było się przyzwyczaić. Pytam syna, co w szkole, a on, że się bawili. Gdy tak któryś raz z rzędu odpowiedział, to się zaniepokoiłam. Jak to? Dzieci sąsiadów od rana do wieczora siedzą nad książkami, testy piszą, a ten się w szkole bawi? Ale pani dyrektor wytłumaczyła nam całą metodę i teraz jestem dumna, że syn chodzi do tej szkoły. Mieszkam w Konarach od urodzenia - jeszcze pięć lat temu nikt by za nią złamanego grosza nie dał. A teraz wielu nam zazdrości, że mamy taką podstawówkę. Syn zrobił się bardziej otwarty, nie boi się pytać, gdy czegoś nie wie, nie boi się występować. I nie jest zestresowany. A wcześniej dzieci robiły tu wszystko pod linijkę, miały siedzieć jak myszki pod miotłą. Nauczyciele zaczęli też inaczej rozmawiać z rodzicami. Dawniej na zebraniach ciągle słyszeliśmy, jakie mamy złe dzieci. Że klną, nie uczą się, słabo zjadają obiady, siedzą godzinami przed komputerem.Teraz na każdym kroku są chwalone. A przecież to te same dzieci!

    Marta Dziechciowska, mama Wiktorii: - To niesamowite, że na wsi jest taka podstawówka. To jakbyśmy za darmo mieli świetną prywatną szkołę. Nawet lepszą niż prywatną. Niepokoi mnie tylko, co dalej. W całym województwie nie ma gimnazjum prowadzonego podobną metodą. Czy dziecko, które wyjdzie z takiej szkoły, będzie w stanie się przestawić na klasyczny model uczenia?

    Marzena Kurleto dwa lata temu przepisała syna do Konar z innej podstawówki. - Długo chorował. Gdy wrócił po ponad dwóch miesiącach do szkoły, matematyczka kazała mu zdawać materiał z całego roku. Umawiała się z nim kilkakrotnie i nie przychodziła. Gdy w końcu zrobiła egzamin, powiedziała, że syn go nie zaliczył. Chłopak się załamał. Płakał, że nie wyjdzie z domu i nie pokaże się na oczy kolegom. Na drugi dzień okazało się jednak, że zdał. Nauczycielka tłumaczyła, że przejrzała test zbyt pobieżnie. Powiedziała, że przepuści go do następnej klasy, ale po wakacjach będzie pytać go na każdej matematyce. A ja już wiedziałam, że po wakacjach do tej szkoły nie wrócimy. Dwa miesiące po rozpoczęciu roku w Konarach Karol wpadł do domu z okrzykiem: "Kocham Konary!". A rok później był zupełnie innym chłopcem. Kiedyś na lekcjach siedział cicho. Nie podnosił ręki do odpowiedzi bez względu na to, czy ją znał, czy nie. Bał się wypowiadać. Teraz jest do tego pierwszy.

    Michał Nagy, tata Julki i Helenki: - W większości szkół uczniowie traktowani są przedmiotowo. Jak skoszarowane wojsko pruskie, które ma wykonywać polecenia. Są tresowani, by z sobą konkurować. Ścigają się w konkursach i zawodach, a potem są dzieleni na zdolnych i niezdolnych.

    Nie chcieliśmy z żoną, by nasze córki uczyły się w takiej szkole. Gdy tylko usłyszeliśmy o Konarach, przepisaliśmy je. Chodzą tu od września i są zadowolone. Codziennie wieziemy je 7 kilometrów. Czasem kursujemy tam i z powrotem po dwa razy, bo każda zaczyna lekcje o innej godzinie. Ale warto. Nauczyciele wsłuchują się tutaj w potrzeby dzieci, czego bardzo brakowało nam w poprzedniej szkole. Tam ciągle trzeba było coś wyjaśnić, coś naprawić... Teraz zostawiamy dziewczynki w szkole i mamy poczucie, że już o nic nie musimy walczyć. Jest fajnie.

    Z podstawówki nie wyszedł jeszcze żaden uczeń prowadzony od początku do końca metodą "gardnerowską". Ale w gimnazjach są już dzieci, które liznęły jej w ostatnich klasach. Ostatnio przyszły do starej szkoły i powiedziały Zatorskiej: "W naszym gimnazjum w Świątnikach pani od polskiego mówi, że tylko uczniowie z Konar potrafią pisać wypracowania".

    Stara kadra, nowy zapał

    Gdy Zatorska przyszła do szkoły, nie wymieniła kadry. Cztery nauczycielki z własnej woli odeszły na emeryturę. W tym dwie na wcześniejszą. Dyrektorka podejrzewa, że mogło im być z nią i nowymi metodami nie po drodze, ale nie powiedziały tego wprost. - Mógł być u nas bunt - opowiada Anna Malec, polonistka (22 lata w zawodzie). - Pracujemy tu po 20 lat i nagle przychodzi ktoś z zewnątrz, by nam wszystko do góry nogami wywrócić. Ale nie było.

    Malec pamięta pierwszą prelekcję w szkole, na której Zatorska opowiadała nauczycielom o teorii Gardnera. - Byłam zachwycona. W tym, co mówiła, było tyle ciepła i szacunku dla ucznia - wspomina. - To było jak wyzwolenie. Ten potencjał zawsze we mnie tkwił, ale wydostał się na wierzch dopiero, gdy dostałam zielone światło, że mogę uczyć inaczej. Kiedyś w szkole byłam panem i władcą, siedziałam na podwyższeniu za biurkiem i wykładałam uczniom stare prawdy. Teraz wiem, że to uczeń jest ode mnie ważniejszy, a moją rolą jest wsłuchać się w jego potrzeby. Siedzę z dziećmi przy wspólnym stole, pozwalam im pytać, wspólnie zastanawiamy się nad odpowiedziami. Fantastycznie się z nimi bawię podczas nocy czytelnika. Z radością tańczę na polskim. Wcześniej była rutyna, która tę radość zabijała. Teraz jest zapał i ogromne zaangażowanie. Jest też duma. Chodzę na różne kursy i czuję, że ja, wiejski nauczyciel, jestem przed szeregiem.

    Małgorzata Boćko (nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej z 27-letnim stażem pracy): - Bardzo często to uczniowie dyktują tematy lekcji. Dzisiejsze dzieci chcą się dowiedzieć tylu rzeczy. Dlaczego "Titanic" utonął, dlaczego wybuchają wulkany. Tylko że wielu dorosłych nie chce ich usłyszeć. Nie zaspokajają ich ciekawości. I nie doceniają wrażliwości.

    Ostatnio Malec i Boćko zorganizowały grę historyczną. W jej ramach uczniowie wcielali się w Polaków walczących w dwóch wrogich armiach. Mieli się zastanowić, co tacy ludzie mogliby powiedzieć sobie nawzajem. Dziewięciolatek napisał na kartce: "Bracie, strzelam do Ciebie ze łzami w oczach".

    Jedyna taka w Polsce

    Z Howardem Gardnerem Monika Zatorska widziała się tylko raz. W 2010 roku przyjechał do Polski na konferencję dla nauczycieli. Zamieniła z nim dwa kurtuazyjne zdania. Nie pamięta nawet dokładnie o czym. Każdy z uczestników spotkania chciał się dopchać do profesora. Gdy została dyrektorką w Konarach, znalazła jego adres mailowy i napisała: "Jestem zafascynowana pańskimi teoriami. Chciałabym według nich uczyć dzieci w mojej szkole i nazwać ją >>gardnerowską<< . Czy ma pan coś przeciwko temu?". Profesor odpisał: "No jasne. Od czasu do czasu napisz mi, jak ci idzie". Minęły trzy lata i Zatorska właśnie siada do opisania Gardnerowi, co przez ten czas w szkole zrobiła. Kiedyś chciałaby go zaprosić, żeby zobaczył to na własne oczy.

    Mała podstawówka w Konarach jest jedyną szkołą "gardnerowską" w całej Polsce. Nauczyciele z kraju i zagranicy, którzy chcą wprowadzać podobne metody uczenia w swoich szkołach, przyjeżdżają tutaj na praktyki.

    W 2013 roku szkołę badali urzędnicy małopolskiego kuratorium oświaty. W obszarze "indywidualizacja pracy z uczniem" Konary dostały najwyższą notę. Prócz nich tak wysoko ocenione zostały tylko trzy szkoły w całej Polsce. W innych obszarach (praca nauczycieli, wyciąganie wniosków z wyników egzaminów, wspomaganie rozwoju uczniów i zarządzanie placówką) Konary zostały ocenione tylko stopień niżej.

    Wzdłuż schodów prowadzących na piętro podstawówki przyklejone są karty z prawami ucznia: jest prawo do odpoczynku, do prywatności, do ochrony przed przemocą, do własnych poglądów i do zadawania pytań.

    Uczniowie dostali kolorowe kółeczka. Gdy czują, że zrozumieli materiał, kładą na ławce zielone. Kto nie rozumie, nie musi podnosić ręki i przyznawać się przed całą klasą. Wystarczy, że położy obok siebie czerwoną tekturkę. Tym samym dyskretnie da znak nauczycielowi, że potrzebuje pomocy. Przed każdą lekcją nauczyciele informują dzieci o jej celach i wypisują je na tablicy. Wspólnie z uczniami ustalają, co z tego, czego się nauczyli, będzie oceniane. A każda ocena opatrzona jest komentarzem. W nim obowiązkowo muszą się znaleźć: pochwała tego, co poszło dobrze, odnotowanie tego, co wymaga poprawy, i wskazówki, jak to zrobić. Jest to tak zwane ocenianie kształtujące, które powoli wchodzi do polskich szkół. W Konarach pojawiło się trzy lata temu.

    Na ścianie przy wejściu do szkoły wisi tablica zatytułowana "Nasi wyjątkowi uczniowie", a na niej... zdjęcia wszystkich dzieci. W całej podstawówce jest ich 97. W najliczniejszej klasie - 21. Sale w budynku są tak małe, że trudno byłoby pomieścić więcej uczniów. Tymczasem chętnych przybywa.

    Ze względu na warunki część trzeba odprawić z kwitkiem. Ostatnio w Konarach pojawił się uczeń z Krakowa. Rodzice wożą go 20 kilometrów w jedną stronę. Po drodze mijają renomowane krakowskie szkoły.

    Olga Szpunar ("Duży Format", 29.01.2015)


Strona główna