Po kolacji dała każdemu podarunek

Elżbieta Binswanger, publicystka


    Przez ponad 30 lat mieszkałam w Szwajcarii i mogłam przysłuchiwać się tam debatom na temat eutanazji. Śledziłam je z ogromnym zainteresowaniem. Rodzina mojego męża to od kilku pokoleń lekarze, głównie psychiatrzy, więc brałam udział także w prywatnych dyskusjach na ten temat wśród medyków. Zdania się ścierały - moje było od początku jednoznaczne: człowiek powinien mieć prawo wyboru.

    Takiego wyboru dokonała w końcu jedna z ciotek mojego męża. Była psychologiem, bardzo długo prowadziła swoją praktykę, podróżowała, publikowała artykuły... Gdy zachorowała i coraz więcej czasu spędzała w szpitalach, dobiegała już dziewięćdziesiątki i nie miała złudzeń co do swojego stanu i perspektyw.

    W czerwcu 1997 roku rozesłała rodzinie zaproszenie na uroczystą pożegnalną kolację. Z lodami waniliowymi z bitą śmietaną i truskawkami na deser. Początkowe napięcie ustąpiło miejsca szczerej, ale też niepozbawionej humoru rozmowie. Ciocia przygotowała dla każdego osobisty podarunek na pamiątkę. Wesołość mieszała się ze smutkiem.

    Już na następny dzień organizacja Exit (exitus, łac.: wyjście) pomogła cioci w skróceniu cierpień i życia. Pogrzeb nie obył się bez łez. Jednak myślę, że właśnie tak powinno to wyglądać. Że świat cywilizowany w tym kierunku zmierza, żeby życie kończyć możliwie łagodnie, zgodnie ze swoim życzeniem.

    W Szwajcarii intensywne debaty na temat prawnej dopuszczalności eutanazji trwały pół wieku. Już w 1942 w konstytucji znalazł się zapis, że człowiek należy do samego siebie, że jest sam panem swojego losu. Skoro nikt nie jest niczyją własnością, w tym także Boga, ma prawo do decydowania o swojej śmierci. Należy więc uchwalić prawo, które mu to umożliwi, i stworzyć organizacje pomagające w "łagodnym odejściu z tego świata" w sytuacji, kiedy nie ma już szansy na poprawę zdrowia, a ból jest nie do zniesienia. Nie każdy potrafi czy może popełnić samobójstwo. To trudne, brutalne, poza tym może się zwyczajnie nie udać, a znamy tragiczne skutki niektórych nieudanych samobójstw. Tak jak nikt z nas sam nie wyrywa sobie bolącego zęba, tylko idzie do dentysty, żeby skorzystać z najnowszych osiągnięć medycyny, tak powinniśmy postępować w przypadku śmierci.

    Te długo ciągnące się debaty powoli oswajały ludzi z tematem. Jedną z pierwszych osób podejmujących publicznie problem eutanazji była Iris von Roten, szwajcarska prawniczka, malarka, autorka wydanego w 1957 roku manifestu na rzecz praw kobiet. 11 września 1990 roku 73-letnia, schorowana, cierpiąca na bezsenność i prawie niewidoma, wybrała śmierć przez powieszenie. Exit istniała już od 1982 roku, ale procedury trwały jeszcze zbyt długo.

    Śmierć przy pomocy Exit niemieckiej pisarki Sandry Paretti 13 marca 1994 roku spowodowała, że sprawy nabrały tempa. Wcześniej Sandra Paretti przez dwa lata chorowała na raka. 14 marca 1994 w największym szwajcarskim niemieckojęzycznym dzienniku "Neue Zürcher Zeitung" ukazał się nekrolog, którego autorką była sama pisarka. Żegnała się w nim z pięknym życiem i dziękowała za możliwość zakończenia go właśnie w ten sposób. Rozgorzała dyskusja. Okazało się, że coraz więcej ludzi popiera Exit, ujawnia członkostwo lub deklaruje chęć zapisania się do tej organizacji.

    Dziś każdy obywatel Szwajcarii cierpiący na chorobę terminalną może skorzystać z prawa do łagodnego zakończenia życia. Musi być tylko zdolny do świadomej decyzji i samodzielnego wypicia trucizny, zapisać się do Exit i opłacić niewielką roczną składkę (45 CHF rocznie lub 900 CHF jednorazowo). Co roku do Exit zgłasza się 2000 osób, 350 z nich ostatecznie decyduje się na śmierć. Ludwig Mirelli, współzałożyciel Exit i Dignitas (analogicznej organizacji, z której usług mogą korzystać także cudzoziemcy), podkreślał, że większość ludzi nie chce eutanazji, tylko takiej możliwości. W obu organizacjach pracują wolontariusze, jest to usługa dla społeczeństwa.

    Od dłuższego już czasu Szwajcarzy debatują o wprowadzeniu tzw. testamentu życia - dokumentu, w którym człowiek wyraża swoją wolę zaniechania leczenia w przypadku, gdy choroba lub wypadek odbiorą mu możliwość świadomego decydowania o sobie. Toczy się też dyskusja, czy człowiek ma prawo żądać od społeczeństwa pomocy w samobójstwie, nawet wtedy, jeśli nie jest terminalnie chory. Gdyby miał takie prawo, nie musiałby skakać z dziesiątego piętra lub rzucać się pod pociąg, mógłby zgłosić się do odpowiedniej organizacji. A wtedy dałby sobie szansę na zaniechanie tej decyzji lub łagodną śmierć.

    Sondaże wskazują, że także w Polsce poparcie dla eutanazji rośnie, tylko ludzie boją się do tego przyznawać. Jeśli w anonimowych sondażach poparcie sięga powyżej 50 procent, znaczy, że "za" głosują także katolicy, których w Polsce jest 90 procent. Wielu ludziom eutanazja wciąż jednak kojarzy się z zabójstwem. Hitler w sposób niewyobrażalny nadużył tego słowa, nazywając eutanazją eksterminację. Pora wrócić do prawdziwego znaczenia tego słowa.

    W krajach, w których eutanazja jest legalna, ludzie mają wysokie zaufanie do policji i sądów. Jestem przekonana co do uczciwości policji szwajcarskiej, która działa tak skutecznie, że wykryłaby nadużycia. Każdy pacjent musi mieć zaświadczenia od lekarzy, że jest w stanie terminalnym, potem przechodzi jeszcze badania lekarzy Exit czy Dignitas. Sito jest gęste.

    W Polsce przeszkodą jest brak zaufania do prawa. Polacy boją się bałaganu, łapówek, wyobrażają sobie horrory, uśmiercanie ludzi wbrew ich woli itd. Nie należy także bać się poruszania kwestii finansowych. Podtrzymywanie przy życiu kosztuje, a środki są ograniczone. W tej sytuacji musi się robić pewne kalkulacje. W Polsce to kolejny temat tabu, ale na szczęście i to tabu powoli się przełamuje.

    Ja jestem w uprzywilejowanej sytuacji - mieszkam w Krakowie, ale mam obywatelstwo szwajcarskie. Jak każdy nie lubię perspektywy chorób i śmierci. Jeśli zajdzie taka potrzeba, skorzystam z pomocy Exit, mam już formularz w szufladzie. Istnienie Exit sprawia, że potrafię myśleć o swojej śmierci ze spokojem. To mi daje poczucie bezpieczeństwa. Z przyczyn filozoficznych nie boję się śmierci, z przyczyn prawnych nie boję się umierania.

    Już moi nieżyjący rodzice podchodzili do śmierci świadomie. Mama zmarła na raka. Ponieważ dożyła wystarczająco zaawansowanej starości, nie zdecydowała się na leczenie chemią. W prowadzonym nieomal do ostatnich dni życia dzienniku pisała, że nie boi się śmierci, boi się bólu. Mama umówiła się ze swoją lekarką, że w ostatnim stadium choroby, gdy trafi już do hospicjum, a ból stanie się nieznośny, dostanie maksymalną dozwoloną ilość morfiny, minimalną płynów i żadnych pokarmów. Po pięciu dniach agonii mama usnęła na zawsze. Można więc powiedzieć, że był to rodzaj eutanazji rozciągnięty w czasie.

    "Gazeta Wyborcza", 4.06.2014


Strona główna