Mali bogowie - jak żyją i pracują polscy lekarze

Paweł Reszka


    Paweł Reszka - wybitny dziennikarz, autor świetnie przyjętej książki "Chciwość. Jak nas oszukują wielkie firmy" (zawierającej anonimowe wywiady z bankowcami), tym razem wszedł za kulisy szpitali. Zatrudnił się jako sanitariusz. To, co tam usłyszał i to, co zobaczył przeraziło nawet jego...

    Poniżej cytaty z książki "Mali bogowie" Pawła Reszki:


    Opowiem dowcip. Co zrobić, gdy w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym jest kolejka? Lekarz staje na środku i krzyczy: "Wy-pier...! Wy-pier...". Ludzie uciekają w popłochu. Zostają tylko ci, którzy nie są w stanie wyjść samodzielnie. I oni są we właściwym miejscu.


    Ósma rano. Przychodnia. Idę korytarzem do gabinetu. Patrzę na ten tłum. Nie wiadomo, czy płakać, czy uciekać. Zaczynam przyjmować. Jednego po drugim, jednego po drugim. Nagle czuję, że muszę coś zjeść. Jak nie zjem, to koniec, padnę na pysk. W końcu już szesnasta. Kiedy jadłem? O siódmej? Wychodzę.
    - Przepraszam, ale muszę coś zjeść.
    Milczenie. Długie spojrzenia. W końcu ktoś mówi szeptem:
    - Czekamy, a on wychodzi.
    Idę pewnie, oddalam się, a wtedy oni są coraz śmielsi:
    - Siedzimy, a on poszedł. Całymi dniami nic nie robią, oglądają telewizję w tych gabinetach.
    Czasem mam ochotę wrócić i im powiedzieć: "Jak tu zdechnę, to i dla was żadnego ratunku nie będzie".
    Ale idę dalej. Nie ma sensu. To tylko pogorszy sprawę...

    Lekarz z małego miasta


    Szpital jest przesiąknięty osobistym życiem lekarzy. Leci plotka za plotką, kto kogo zdradził, kiedy, z kim, co się jeszcze wydarzyło. Sensacja dnia: kolega tak zapił, że nie mógł przyjść na dyżur w święta, na gwałt szukali zastępstwa. I takie tam. Wszyscy wiemy osobie wszystko. Poza tym jest dość zwyczajnie. Zapieprza człowiek jak mały samochodzik.

    Start o siódmej trzydzieści. Mam pod opieką od ośmiu do dwunastu pacjentek. Wszystkie przewlekle chore. Po raz enty w szpitalu. Były dwadzieścia razy i jeszcze dwadzieścia razy będą. No ale co? Trzeba robić!

    Podajemy leki - raz! Trzeba przebadać od stóp do głów - dwa! Oprócz tego, że są psychicznie chore, mają jeszcze mnóstwo innych obciążeń. Patrzę na nie. Nic do roboty, więc palą. Fajka za fajką, po dwie paczki dziennie. Snują się po oddziale albo leżą, bo sporo pacjentek jest leżących. Właśnie zmniejszył się oddział dla ludzi starszych. Z psychogeriatrii ucięli połowę miejsc. A starszych osób nie ubyło. I te osoby też gdzieś muszą znaleźć miejsce w szpitalu. Trafiają do oddziałów ogólnopsychiatrycznych, czyli do mnie. A więc mam na przykład babcię, lat osiemdziesiąt parę, otępienie, nie umie trafić do sali. A przy niej dwudziestolatka w ostrej psychozie. Krzyczy, biega, wpada na babcię, popycha ją. Taki folklor tego miejsca.


    Jak żyjemy? Jest grupa lekarzy pancerników, których nie dotyka nic. Oczywiście, do czasu. Są też tacy, którzy reagują być może zdrowiej i uzewnętrzniają problem. W środowisku są depresje, jest sięganie po różne substancje uzależniające. Od tradycyjnych, czyli alkoholu, poprzez leki, aż po narkotyki. Po co? Żeby dać radę. Przetrwać studia, staż, specjalizację. Dajemy radę, bo zahartowały nas lata nauki, bo jesteśmy ludźmi, którzy zawsze starali się zrobić trochę więcej iwięcej, raczej wymagać od siebie niż od innych. Przecież mówiono nam, że nie będzie lekko, tak? Z jednej strony wiemy, że powinno być o wiele lepiej, z drugiej strony jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że jeśli do czegoś mamy dojść, to tylko swoją pracą.
    A więc nie mówimy innym o swoich problemach. Zresztą nasi koledzy to przeważnie też lekarze, małżonkowie najczęściej również należą do korporacji.


    Słyszę o innych lekarzach, tych starszych, że ten rozwodnik, tamten samotny, moja szefowa samotna, jej koleżanka samotna. Sypią się te małżeństwa lekarsko-lekarskie, lekarsko-nielekarskie. Zdrady? W pracy ludzie tyle czasu ze sobą spędzają... Częściej niż z żonami są z pielęgniarkami. Moja żona zaczyna mieć dość. Nie zdrad, bo jestem jej wierny. Ale siedzi sama w domu, złości się na dzieciaki, bo ciągle z nimi przebywa, a mnie ciągle nie ma. Tak, zarabiam pieniądze, chciałbym gdzieś pojechać z rodziną, w jakieś fajne miejsce. Mam nadzieję, że nam się uda i że wcześniej z przepracowania nie wjadę autem w drzewo w drodze ze szpitala do przychodni.

    Lekarz z miasta powiatowego


    Starsi boją się uczyć młodszych, boją się konkurencji, bo boją się, że może młodszy będzie lepszy. W wielu miejscach tak jest, że młodzi nie są dopuszczani do roboty. Są od papierów, od zajmowania się pacjentami, natomiast na operację to mogą patrzeć zza pleców, ewentualnie być trzecią czy czwartą parą rąk, potrzymać haki. Polska medycyna to system feudalny. Ci na górze spijają śmietankę, ci na dole ogryzają ochłapy.

    Młody urolog


    - Mojemu koledze ginekologowi zapisywano pacjentki co pięć minut. Wyobraża sobie pan, jak można zbadać ginekologicznie pacjentkę wpięć minut? Przecież do tego badania musi się rozebrać. Lekarz musi z nią jeszcze porozmawiać, założyć wziernik.
    - A potem powinna się ubrać.
    - Zgadza się. Cudów nie ma, na to wszystko nie wystarczy pięć minut.
    A ten kolega ginekolog nie mógł iść do dyrekcji i powiedzieć: "Stuknijcie się wgłowę, przecież to jest awykonalne?".
    Oczywiście, że mógł, ale właściciel poradni nie jest lekarzem i go to nie interesuje. A kolega ma płacone od pacjenta.


    No cóż, poszłam do urzędu dla bezrobotnych się zarejestrować. Po co? Choćby po to, żeby mieć ubezpieczenie zdrowotne na czas, kiedy nie będę pracować. Wiem, jakie to jest ważne, wiem, ile może kosztować hospitalizacja. Siedzę więc w kolejce w tym pośredniaku, wszyscy są tu któryś raz, tylko ja jestem nowa. "A pani to kim jest?" - pytają mnie. Myślę sobie: "Jezu, jak powiem, że jestem lekarzem i przychodzę po zasiłek, to mnie zjedzą". Skłamałam, że jestem pielęgniarką. I tak mnie zjedli. Ale warto było iść. Mina pani urzędniczki, której musiałam się przyznać do mojego prawdziwego zawodu, bezcenna. I komentarz: "Jak to, lekarz i nie ma pracy?".

    Rezydentka chirurgii


    Zaraz przyjdzie moja fantastyczna wypłata: dwa tysiące. Pamiętam, że z perspektywy studenta medycyny wydawało mi się, że to kupa pieniędzy. Ale student był na garnuszku u rodziców, miał kieszonkowe, stypendium za wyniki sportowe. I tak sobie człowiek żył: opłacał internet i telefon, chodził na imprezki, jeździł starym samochodem.

    Zderzenie z dorosłością było brutalne. Przyszła pierwsza wypłata. Czesne za wynajem mieszkania i wszystkie wydatki trzeba było ponosić samemu. Poszedłem zapłacić ubezpieczenie za samochód. Tyle mi wyliczyli, że sprzedałem auto. Z dwóch tysięcy nie dało się tego wszystkiego poskładać do kupy.

    Młody lekarz


    Opowiem panu o mojej rozmowie z panią pediatrą z trzydziestoletnim stażem.
    - No może nie najlepiej zarabiam - mówi mi.
    - A ile? - pytam.
    - Dwa tysiące pięćset złotych, ale z koleżankami dzielimy się dyżurami i jakoś wychodzę na swoje. Są braki kadrowe, więc dyżurów jest sporo. I dyrektor jest dla nas taki miły. A wielu innych lekarzy ciągle narzeka, że on krzyczy, a na nas nie, bo zostałyśmy tutaj same z trzema koleżankami, no to jesteśmy potrzebne. A poza tym dużo robimy dla oddziału.
    - Co robicie jeszcze dla oddziału? - dopytuję.
    - Na przykład załatwiłyśmy sponsorów, żeby kupili komputery czy krzesła. Poza tym z mężem remontowaliśmy razem oddział. I dyrektor to docenia, dziękował nam za to.
    To jest opowieść o poziomie niewolnictwa, z którym mamy do czynienia wśród lekarzy.


    Mój mąż zwrócił mi uwagę, że nie ma ze mną kontaktu. Wracam z pracy i po prostu siadam jak zombie przed telewizorem albo nawet nie przed telewizorem, tylko w kuchni. Siedzę, gapię się w ścianę i na nic już nie mam siły, nie zwracam na nic uwagi. Nawet na moje dziecko, które domaga się jakiejś atencji, bo nie wdziało mnie przez tyle godzin. Wiem to, ale ja po prostu nie mam siły.

    Lekarka pracująca w poradni POZ


    Zawsze irytowało mnie chamstwo sanitariuszy. Nie potrafiłam się pogodzić z tym, jak traktują pacjentów. Brutalność, bezczelność. Zwracałam uwagę, reagowałam. Ostatnio na oddziale byłam świadkiem, jak taki osiłek sadzał starszego pana na wózek.
    - Siad! Co ja powiedziałem? Siad!
    Złapałam się na tym, że nawet nie odwróciłam głowy. Nie miałam już siły.

    Lekarka z dużego szpitala wmieście wojewódzkim


    Ja uważam, że 80, 90 procent lekarzy to są naprawdę uczciwi ludzie, którzy ciężko pracują. Ale jak rzadko pokazujemy coś dobrego w systemie ochrony zdrowia. Przeszczep twarzy, wyjątkowo trudna operacja serca - czasem. Natomiast patologie pokazujemy bardzo często. Włocławek, gdzie podczas porodu zmarły bliźniaki? Czołówki tabloidów. Więc trudno się dziwić takiemu obrazowi lekarzy. Takie sprawy rzucają cień na całe środowisko. Ale teraz spójrzmy na samorząd, który powinien karać lekarzy, którzy są czarnymi owcami. Na sto sześćdziesiąt tysięcy lekarzy mamy kary liczone w dziesiątki. Przeważnie upomnienie, nagana. Kar w postaci odebrania czy ograniczenia prawa wykonywania zawodu prawie się nie spotyka. Taka reakcja następuje dopiero wtedy, kiedy sprawa nabiera medialnego rozgłosu, wkracza prokuratura.

    Były urzędnik Ministerstwa Zdrowia


    Wracam z dyżuru, uparcie chodzi mi po głowie: czy ja dobrze zrobiłem, czy niedobrze? Czy ktoś tam może umiera? A syn chce bajkę na dobranoc. Irytuje mnie. A przecież to mój kochany chłopak! Normalnie powinienem sobie siedzieć tylko na etaciku, książeczkę czytać w wolnym czasie, uczyć się, a nie biegać za kasą.

    Lekarz z miasta powiatowego

    "Mali bogowie" Paweł Reszka, Wyd. Czerwone i Czarne, 2017.


Strona główna