Dwoje ludzieńków

Bolesław Leśmian

      Często w duszy mi dzwoni pieśń, wyłkana w żałobie,
      O tych dwojgu ludzieńkach, co kochali się w sobie.

      Lecz w ogrodzie szept pierwszy miłosnego wyznania
      Stał się dla nich przymusem do nagłego rozstania.

      Nie widzieli się długo z czyjejś woli i winy,
      A czas ciągle upływał - bezpowrotny, jedyny.

      A gdy zeszli się, dłonie wyciągając po kwiecie,
      Zachorzeli tak bardzo, jak nikt dotąd na świecie!

      Pod jaworem - dwa łóżka, pod jaworem - dwa cienie,
      Pod jaworem ostatnie, beznadziejne spojrzenie.

      I pomarli oboje bez pieszczoty, bez grzechu,
      Bez łzy szczęścia na oczach, bez jednego uśmiechu.

      Ust ich czerwień zagasła w zimnym śmierci fiolecie,
      I pobledli tak bardzo, jak nikt dotąd na świecie!

      Chcieli jeszcze się kochać poza własną mogiłą,
      Ale miłość umarła, już miłości nie było.

      I poklękli spóźnieni u niedoli swej proga,
      By się modlić o wszystko, lecz nie było już Boga.

      Więc sił resztą dotrwali aż do wiosny, do lata,
      By powrócić na ziemię - lecz nie było już świata.


Strona główna