Trzy razy spluń przez lewe ramię

Wojciech Wybranowski


    Polskie rusałki, czarownice i czarty stawiają czoła importowanym ogrom czy hobbitom.

    Nie baśń o diable Borucie, ale opowieść o ogrze Shreku. Nie bajania o atrakcyjnych rusałkach z Podlasia, ale bajka o elfach i faeriach. Przeciętny młody człowiek lepiej wie, kim jest tolkienowy Sauron albo Diablo (postać fantasy z gry komputerowej) niż Dobrochoczy, Gnieciuch czy diabeł Hejdasz.

    Znane jeszcze w połowie ubiegłego stulecia "strachy na Lachy": wodniki, boginki, południce, wąpierze, krasnoludki, diabliki, strzygi, świcki, jędze, utopce i zmory, przez lata odsuwane były w niepamięć. Teraz wygryza ich inwazja stworów z Zachodu. - Stare słowiańskie demony coraz rzadziej funkcjonują w naszych zwyczajach, wspomnieniach i legendach. Wdziera się zagraniczna mitologia - nie ukrywa żalu Jan Leończuk, dyrektor Książnicy Podlaskiej im. Łukasza Górnickiego w Białymstoku, a prywatnie poeta i badacz dawnych ludowych wierzeń. Ale dawne strachy na Lachy jeszcze się nie poddały. I choć diabliki zniknęły z dębowych dziupli, a upiory nie straszą już na rozstajach dróg, to toczą - typowo polską, bo partyzancką - walkę o przetrwanie.

    Bebok wciąż grasuje

    Etnografowie z Muzeum Pierwszych Piastów na Lednicy w ubiegły piątek, tj. wigilię 200. rocznicy urodzin Józefa Ignacego Kraszewskiego, zorganizowali warsztaty i lekcję historyczną poświęconą "Starej baśni". Opowiedzieli o dawnych wierzeniach, legendach, baśniach i dawnych zwyczajach pogrzebowych. Mówili na przykład o tym, że na terenie Polski odkryto szczątki zmarłych z klatką piersiową przebitą kołkiem lub czaszką - gwoździami. - Powszechnie uważa się, że wampiry wymyślił Bram Stoker - śmieje się Mariola Olejniczak z działu edukacji muzeum. -Tymczasem w dawnej, przedchrześcijańskiej Polsce pochówki antywampiryczne były mocno rozpowszechnione. Tyle że dla tych demonów używano innych nazw, np. wąpierz albo upiór - dodaje.

    Ślad po dawnych wierzeniach w Wielkopolsce jeszcze pozostał. - To stare, często mocno już zniszczone krzyże przydrożne i kapliczki stawiane na rozstajach dróg. Powstawały, by odpędzić upiory, które wodziły podróżnych na manowce.

    Niedawno na Ostrowie Lednickim odnaleziono grób kobiety w wieku około 25-30 lat pochowanej inaczej niż ponad dwa tysiące innych osób ze złamaną lewą ręką i nogą, głową ułożoną w przeciwnym kierunku niż Jerozolima. Dlaczego? Bo cierpiała na gigantyzm, miała około 2,15 m wzrostu. Wieśniacy bali się, że wstanie z grobu jako strzyga.

    Ale dawna Wielkopolska to przede wszystkim siedzisko czarownic. To stąd miały one latać na sabaty na Łysą Górę. Pierwszą czarownicę w Polsce spalono właśnie w Chwaliszewie k. Poznania (dziś część miasta) w 1511 r. Ostatni proces czarownic odbył się w wielkopolskim Doruchowie w 1775 r. Spalono wówczas 14 kobiet. W Wielkopolsce wciąż  dużo jest śladów innych dawnych demonów.

    - Koniecznie napisz, że boję się żony i Beboka - śmieje się Maciej, biznesmen z Poznania. Bo Bebokiem (zwanym też Bobo czy Babokiem) w Wielkopolsce i na Śląsku wciąż wielu rodziców straszy niegrzeczne dzieci. Według dawnych opowieści Bebok był niewielkim demonem przypominającym puchacza, który mieszkał w ciemnych piwnicach czy na zakurzonych strychach i znęcał się nad nieznośnymi maluchami.

    Baboka ocaliła od zapomnienia znana przed laty kapela Formacja Nieżywych Schabuff, której jeden z największych przebojów nosi tytuł "Baboki". "Gdzieś głęboko pod moimi i twoimi powiekami, Tam gdzie czarów jest miasteczko, spotkasz mnie, Jestem diabłem, co się zowie i z wiedźmami jestem w zmowie" - śpiewał zespół.

    Nie drażnić rusałek

    W pobliżu podlaskich Siemiatycz, w gęstym lesie na Wilczej Górze znajduje się wzniesienie nazywane jeszcze w drugiej połowie XX wieku przez miejscową ludność Górą Czarownic. Otoczone jest resztkami olbrzymich głazów. Przez lata wierzono, że odbywały się tam zakrojone na dużą skalę sabaty czarownic. Głazy w okresie dwudziestolecia międzywojennego porozbijano i wywieziono do Siemiatycz na budowę drogi. Legendę o zlotach czarownic w Siemiatyczach, sabatach równie głośnych jak te na Łysej Górze, pamiętają już tylko bardzo starzy mieszkańcy regionu.

    Podkarpacie i Podlasie to głównie wiara w rusałki i boginki. Te pierwsze miały przyjmować postać pięknych blondynek pluskających się w negliżu na brzegu jeziora. Zbałamuconych mężczyzn topiły. W leżącym opodal Siemiatycz urokliwym Mielniku krąży legenda, mająca swoje korzenie jeszcze w XV wieku, o chrześcijańskim mnichu, który zakochał się w rusałce. Kiedy złamał śluby i skonsumował związek, został przez demona utopiony.

    - Zdarza się, że kiedy ktoś utonie w dość niespodziewany sposób, starsi ludzie mówią, że porwała go rusałka. Na ogół takie wierzenia miały charakter odstraszający, rusałkami straszono, by nie kąpać się na topieliskach, strach przed boginkami był ostrzeżeniem przed przeciągami - mówi Jan Leończuk.

    Z rusałkami często mylone są boginki (zwane też mamunami), również rozpowszechnione w legendach na Podlasiu i Podkarpaciu. O ile jednak rusałka była - potocznie mówiąc - niezłą laską, o tyle boginka miała mieć świński ryj i parała się porywaniem dzieci z kołysek i podrzucaniem swoich. Można je było rozpoznać po tym, że niemowlę miało wielką głowę, krzywe ręce i szpetny wygląd.

    - U nas był zwyczaj bicia takiego dziecka, żeby głośno i rozpaczliwie krzyczało. Liczono, że boginka ulituje się i zabierze swoje dziecko, oddając prawdziwe - mówi Damian Drąg, dyrektor Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie.

    Kuszą Bełty, męczy Gnieciuch

    Podkarpacie może się pochwalić, że żył tam ostatni na ziemiach polskich płanetnik. Zmarł dopiero w 1973 r. Według dawnych wierzeń płanetnikiem był demon lub czarownik, który zajmował się przeciąganiem chmur burzowych.

    - Mamy zdjęcie mężczyzny, który, jak wierzono, miał taką władzę nad chmurami - opowiada Damian Drąg. Chodzi o Wojciecha Rachwała ze wsi Przysietnica. Jak wierzy miejscowa ludność, chmurami rządził znakomicie. Kiedy padało lub deszczu brakowało, pan Rachwał wychodził na pole, palił gromnice i odmawiał modlitwę. Podobno zawsze pomagało. Kiedy zmarł, został pochowany na miejscowym cmentarzu, a na jego nagrobku znajduje się inskrypcja "Wojciech Rachwał - ostatni płanetnik".

    Mieszkańcy Podkarpacia wierzyli też, że pod chmurami ukrywały się Latawce (zwane też niechrzczeńcami). To demony powstałe z dzieci zmarłych krótko po narodzeniu. Robiły wiele złego, naprowadzając pioruny na chłopskie chaty.

    - Starsze panie mówiły, że pracując na polu i słysząc dobiegający jakby znikąd płacz dziecka, należało rozedrzeć białą szmatkę i rzucić na wiatr z okrzykiem: "Jakeś panna, niech ci będzie Anna, jakeś pan, niech ci będzie Jan!" - mówi dyrektor Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie.

    Choć płanetnik żyje już tylko we wspomnieniach, w potocznym języku na Rzeszowszczyźnie ukryły się inne demony. Tam tanie wina popularne wśród osób nadużywających wyrobów alkoholowych nazywane są bełtami. Tymczasem według dawnych wierzeń Bełty były ni mniej ni więcej, polnymi demonami, które wabiły podróżnych, zwłaszcza opuszczających przydrożne knajpy, na manowce.

    Podobny problem mają też pijacy na Podhalu. Ich wciąż dręczy gnieciuch. Zdarza się tam, zwłaszcza w małych wioskach, że skacowana osoba, mająca problemy z oddychaniem, mówi "złapał mnie gnieciuch". Ale w dawnej Polsce gnieciuch był podobnym do kota stworkiem, którego przyciągała woń strawionego alkoholu. Siadał wtedy na piersiach swojej ofiary i delektował się odorem.

    Rodzi się południca

    Polska demonologia cieszy się sporą ilością diabłów. Ale dziś tylko w Łęczycy dwa wielkie diabliska strzegą wjazdu do miasta. A słynny diabeł Boruta ma swoją stałą ekspozycję na Zamku w Łęczycy. Co ciekawe, leżący w centralnej Polsce region łęczycki obfituje w demony jak mało który. Dwa lata temu Muzeum na Zamku w Łęczycy zorganizowało wystawę "Strach się bać", przedstawiającą najsłynniejsze miejscowe demony, wraz z zapisanymi wspomnieniami osób, które rzekomo stracha widziały.

    - Takim dość charakterystycznym dla naszego regionu demonem mniejszego kalibru były świcki mierniki. Były to duchy zmarłych geometrów, którzy niesprawiedliwie dzielili chłopską ziemię - opowiada "Rz" Anna Dłużewska-Sobczak z Muzeum na Zamku w Łęczycy. "Dawniej to setki tych świcków  mierników szły, tak dużo było. Mój ojciec raz zbłądził, całą noc chodził, dopiero rano wrócił do domu. Świecznik go oprowadzał" - to jedna z relacji, jaką dysponuje łęczyckie muzeum.

    W regionie grasowały też znane i w innych częściach Polski zmory i strzygi oraz południce. Te ostatnie występowały na polach i wśród łanów zbóż. Sprowadzały na żniwiarzy bóle głowy, zmęczenie. - Wierzono, że udar mózgu spowodowany upałem to efekt działań południcy -  mówi Dłużewska-Sobczak.

    Współcześnie południcę reanimował znany muzyk Kazik Staszewski. W utworze "W południe" śpiewa: "Babom łydki bieleją w podkasanych spódnicach, ziemia pęka nadzieją, rodzi się południca".

    Wielkie figury drewnianych diabłów pilnują też wejścia do jaskini Piekło Skibskie w gminie Chęciny. To jedna z atrakcji turystycznych powstającego świętokrzyskiego szlaku archeologicznego.

    - W naszym regionie diabły dość licznie się panoszyły. W ogóle w polskiej demonologii jest spora ilość diabłów - podkreśla Tomasz Rak, etnolog z Muzeum Wsi Kieleckiej. - W zasadzie, jeśli gdzieś na rozstaju dróg był dąb czy lipa, wierzono, że mieszka w niej diabeł - dodaje.

    Ale Świętokrzyskie to również południce, utopce i zmory, które dusiły podczas snu. - Takich przypadków udokumentowanych, gdy ludzie skarżyli się, że dusi ich zmora, jest dość sporo - mówi etnolog.

    Walka o przetrwanie

    Część dawnych polskich strachów wyginęła bezpowrotnie. Zapomniano już o wielkopolskim Ćmoku, nie istnieje w pamięci podlaski Dobrochoczy. Część usadowiła się wygodnie w codziennym języku. Niektóre wracają w polskiej literaturze fantasy, np. rusałka w "Podatku" Mileny Wójtowicz jest inspektorem skarbowym, a polskie wampiry w "Nocarzu" Magdaleny Kozak służą w ABW.

    - Te najgroźniejsze demony teraz pewnie siedzą w radach nadzorczych spółek - śmieje się Jan Leończuk. I wspomina, że niedawno spotkał się z figurką diabła siedzącego za biurkiem w otoczeniu trzech telefonów. - Taki diabeł, urzędas gminny. Symbol nowych czasów - mówi poeta.

    Wojciech Wybranowski ("Rzeczpospolita", 4.08.2012)

Strona główna