Urywek poematu

Zygmunt Jan Rumel

      Tylu już bohaterów polskich opowieści
      Poznałem osobiście - lub przez ich autorów,
      Że trudno ich imiona w gruby sztambuch zmieścić,
      Przepisując przez długość - długiego wieczoru.

      Liczni huczni szlachcice w połyskliwych blachach,
      Starcy srebrem brodaci - tęskniący więźniowie,
      Pacholęta kozacze w wiązanych papachach,
      Romantyczne kochanki - strojni baronowie!

      Jedni pozy tragicznej teatralnym gestem,
      Drudzy śmiechu gawiedzi ucieszną swawolą,
      Inni jakimś płomiennym w licach manifestem -
      Życie wznoszą na kartach - lub umierać wolą!

      Cóż więc dziś stworzyć można nad to co już było?
      Kogo jeszcze ubierać dla oczu za sceną -
      By pióro nie zgrzytało po literach piłą -
      A czytelnik nie leczył czytania - migreną!

      Kogo pytać o radę? Gdyby żył Beniowski -
      Ów rycerz romantyczny - orator fantazji,
      Odwiedziłbym sąsiada, bo z mojej wioski -
      Lecz dziś - tej byłej - śmiesznie żałować okazji.

      Jeno cień jego blady na Parnasu łąkach,
      Bytując z Królem-Duchem - echem dzwonnej lutni,
      Księżyca łuszcząc orzech w leszczyny koronkach,
      Biesiadnikom potomnym mówi - bądźcie smutni!

      O, gdybyż choć Twardowski - czarnoksiężnik diabli -
      Wiecheć wąsa mi uciął o kryzę księżyca -
      To może by poemat urósł cięciem szabli,
      Sypiąc polskie trofea na białych stronicach.

      A tak własnej żałoby wątła kruchą czarą
      Trzeba serce rozdzierać - myślom kruszyć wieka -
      I słowem niewybrednym - samotniczą gwarą
      Czytać to co jest łzami spisane w powiekach.

      (sierpień 1941)

Strona główna