Ucieczka

Zuzanna Ginczanka


      Rozżarzony płomieniami barw dziki ogród tkwi w ziemi jak lont,
      przytknij czerwień gorącą jak ogień, i wybuchnie ziemia petardą -
      pyszny paw z kolorowej emalii w pełnym słońcu przechadza się hardo
      za szpalerem liściastych klonów ustawionych w zielony rząd.

      Tak jest w dzień: słoneczniki krążące, ostrych jaskrów rozsiane iskry,
      liście klonów kryte lakierem i wyniosłe, krzykliwe pawie;
      północ jasna jak żółte południe od połysku i blasku błyskawic,
      grom za gromem drzewa zapala samym blaskiem i samym połyskiem.

      Po samotnych krążę pokojach, o ogrodzie myśląc nieznanym,
      zapatrzona w szare obicia, zasłuchana w skrzyp i szelesty,
      ja - jedyna wiadoma ziemia pośród martwo krążących planet,
      pośród spraw jawnego koloru i niejawnej, niejasnej treści -

      patrzę w luster stojące stawy i wypływam z nich jak topielec,
      oczy badam dłonią wylękłą i wyczuwam twardy oczodół,
      wtedy - krzyk - i wybiegam na oślep do pawiego, barwnego ogrodu,
      do miedzianych drzew rozżarzonych i do bzów rozpalonych do bieli,

      w zatrzęsienie wpadam kasztanów, w kołysanie leszczyn i wierzb,
      w krzątaninę mglistych pozorów i niejawną, niejasną treść -
      płaczę z żalu,
      całuję w usta,
      śmiechem parskam
      i marszczę brew,
      tylko życie mi w życiu zostaje,
      by o śmierci zapomnieć na śmierć.

      Źródło: "Skamander", styczeń-marzec 1937.


      Strona główna