Jak zabijamy dziecięce talenty

Olga Woźniak


    Dzieci są jak latawce: chcielibyśmy, żeby wzleciały pod niebiosa, ale trzymamy je na sznurku i próbujemy nimi sterować - nie ma chyba lepszej metafory systemu edukacji, w który wpuszczamy młode umysły. I nią właśnie rozpoczyna się film, który obnaża wszystkie ułomności współczesnego systemu szkolnictwa.

    Ten film powinien obejrzeć każdy dorosły, który ma cokolwiek wspólnego z kształtowaniem dziecięcych umiejętności. ''Alfabet'' w reżyserii Austriaka Erwina Wagenhofera właśnie wchodzi do kin.

    Ten dokument prowadzi nas przez szkołę, która - wyrastająca z dawno nieistniejącej rzeczywistości - wciąż działa siłą inercji w niezmienionej formie. Co więcej, zamiast zmieniać tę niedzisiejszą machinę, mnóstwo wysiłku i uwagi poświęcamy temu, by ją lepiej kontrolować, testować, sprawdzać. Skutek jest taki, że zamiast rozwijać dziecięce talenty, skutecznie je przycinamy i zrównujemy, prześcigając się w tym, które dzieci lepiej się dostosują do tego skostniałego systemu.

    W tej szkole na każde pytanie jest tylko jedna poprawna odpowiedź, a uczenie coraz rzadziej wiąże się z rozwojem. Jego celem staje się wyprodukowanie mas posłusznych konsumentów. - To ludzie, którzy zwyciężają na starcie, ale odnoszą porażkę na mecie - mówi o uczniach jeden z ekspertów, których opowieści prowadzą nas przez fabułę filmu.

    Na szczęście na tym obrazie pojawiają się jednak rysy. Tworzą je jednostki, które mają na tyle krytycyzmu, by się nie godzić z systemem. Ratują z niego dzieci, zachowując i rozwijając ich naturalne uzdolnienia.

    Bo co do tego, że każde dziecko rodzi się zdolne, twórca filmu nie ma wątpliwości. Wypowiada to przekonanie m.in. ustami Geralda Hüthera, autora bestsellerowej książki popularnonaukowej poświęconej edukacji. Pokazuje, cytując wyniki badań, które dowodzą, że dzieci w wieku 3-5 lat to geniusze kreatywności, a podobne do nich wyniki w grupie 25-latków osiąga zaledwie 2 proc. populacji.

    "Alfabet" powoduje, że cierpnie skóra wszystkim tym, którzy kolejnego dnia muszą odprowadzić swoje kilkuletnie dziecko do szkoły. Można mieć żal do reżysera jedynie o to, że jego recepta na zmianę tej sytuacji jest dla wszystkich taka sama: jest nią zawierzenie dziecięcej zabawie i sztuce. Świat chyba nie dzieli się aż tak prosto na szczęśliwe, twórcze dzieci wąchające róże w ogrodzie i chińskich uczniów o zniewolonych umysłach ubranych w takie same mundurki. Trochę szkoda tego uproszczenia. Choć całość porusza umysł. A ten warto częściej ruszać z utartych kolein.

    Olga Woźniak ("Gazeta Wyborcza", 17.10.2014)


Strona główna