Chwytam dni

Wysłuchała Agnieszka Kawula ("Integracja" nr 2/77, 2006)

    Miałem 21 lat, zacząłem drugi rok studiów, semestr zimowy. Jeszcze zdążyłem zdać egzaminy, a potem 9 marca trafiłem do szpitala studenckiego. Pamiętny to dzień, w którym moje życie trochę się zmieniło...

    Zaczęło się od niewyleczonej grypy która ciągnęła się ze dwa, trzy miesiące. W końcu trafiłem do lekarza studenckiego, którego zaniepokoiły moje powiększone węzły chłonne. Przeleżałem w szpitalu trzy tygodnie. W tym czasie mój stan pogarszał się z dnia na dzień i wciąż nie było diagnozy, co mi jest. Zaczęły pojawiać się obrzęki całego ciała i wszystkich stawów. Wraz z nimi wystąpiła wysoka temperatura, nawet do 41,8 stopni... Pamiętam też, że się dusiłem...

    I

    Kiedy wychodziłem ze szpitala, nie wiedziałem, na co jestem chory. Stwierdzono u mnie sztywniejące zapalenie stawów kręgosłupa - diagnoza właściwie z kosmosu... Poza tym rozpoznano obustronne zapalenie płuc, powstałe na podłożu jakiejś choroby tkanki łącznej. Szybko znalazłem się pod opieką reumatologa w Sopocie i na dwa tygodnie trafiłem do szpitala nieopodal molo.

    Lekarz prowadzący przypuszczał, że to może być coś innego niż zdiagnozowane wcześniej reumatoidalne zapalenie stawów Kiedy podczas rutynowych badań w moczu pojawiło się białko, nie było już wątpliwości, że to toczeń.

    II

    Toczeń jest chorobą, która rozwija się powoli, niszcząc organizm. W moim przypadku wszystko odbyło się w ciągu kilku godzin. Na twarzy pojawiły się charakterystyczne plamy, przypominające skrzydła motyla, stąd też pochodzi nazwa choroby: toczeń rumieniowaty.

    Jako samoistna choroba w zasadzie nie istnieje. Występuje wyłącznie w powiązaniu z innymi schorzeniami, które wywołuje. U mnie toczeń zaatakował nerki i układ mięśniowo-stawowy. Wszystkie pozostałe choroby to już wynik terapii sterydowej. Mam zaćmę, cukrzycę, nadciśnienie, osteoporozę, zaburzenia przewodnictwa nerwów w lewej nodze, zmiany skórne... Wszystkie te schorzenia sprawiły że szpital stał się moim drugim domem. Tam pozawierałem najwięcej znajomości.

    Na przykładzie pacjentów przebywających w jednej sali bardzo fajnie widać, jaki wpływ na zacieśnianie więzi międzyludzkich ma ograniczona i zamknięta przestrzeń. Szpitalna sala jest miejscem, w którym każdy ma wyjątkową okazję, by wykazać się swoją dobrocią i szlachetnością.

    Na oddziale nefrologii leżała szesnastoletnia dziewczyna. Właściwie z nią nie rozmawiałem. Kiedy wychodziłem na korytarz, widziałem, jak spacerowała. Była na tym oddziale przez pół roku. W tym czasie wychodziłem ze szpitala, wracałem, a ona cały czas tam była. Za każdym razem gdy wracałem, ona coraz wolniej chodziła, musiała korzystać z pomocy pielęgniarek i w końcu została przeniesiona do izolatki, gdzie trafiają najcięższe przypadki. Wkrótce okazało się, że miała raka nerki... Najgorsze było to, że leżąc w tej izolatce, przeżywała straszne katusze i krzyczała...
    Krzyczała: "Mamusiu, mamusiu..." - nigdy nie zapomnę tego rozpaczliwego wołania... No i umarła...

    Najgorsze w chorobie jest oczekiwanie: na ból, na przyjście pielęgniarki z zastrzykiem przeciwbólowvm, oczekiwanie na wyniki badań, na to, co powie lekarz. To jest najgorsze. Natomiast gdy już coś się dzieje, to się po prostu dzieje i nic na to nie można poradzić.

    Oczekiwanie to również narastający strach, lęk...

    Podczas pobytu w szpitalu jednym z najtrudniejszych momentów jest noc. Nie można zasnąć, czeka się na to, żeby nastał dzień. W ciągu dnia coś się dzieje: pacjenci wstają z łóżek, przychodzą lekarze, jest obchód, pielęgniarki biegają z zastrzykami i tabletkami, panuje ciągły ruch, a w nocy jest tragicznie. Miałem sporo takich nocy... Ma się wrażenie, że czas się zatrzymał...

    Parę razy tak się zdarzyło, że całą noc przespaliśmy z trupami. Dwóch starszych mężczyzn zmarło w nocy i pielęgniarka rano zastała trupy...

    Kiedy człowiek przebywa w takich warunkach, jest nastawiony na działanie skrajnych czynników - widzi umieranie i śmierć, odarte z całego patosu i piękna, i w końcu obojętnieje. To jest chyba najgorsze... Był taki przypadek, że w izolatce leżała umierająca kobieta i ona przez całą noc krzyczała. Przychodziła pielęgniarka, pacjentka uspokajała się na pół godziny, a potem znowu zaczynała krzyczeć. Wtedy myślało się tylko o tym, żeby w końcu przestała... Nie o tym, że cierpi, że się męczy, tylko żeby zamilkła, a najlepiej żeby zamilkła na zawsze...

    III.

    Kończyłem studia prawnicze, znalazłem dobrą pracę, a trzy lata po zakończeniu studiów ożeniłem się. Starałem się żyć normalnie, ale skutki uboczne stosowania sterydów zaczęły się pojawiać w 1999 roku, czyli po siedmiu latach od zachorowania. Pierwszym była osteoporoza. Złamał mi się jeden krąg, potem wiosną 2000 roku, złamało się pięć kręgów za jednym razem. To był potworny ból... straszny okres...

    W tym samym roku miałem wypadek samochodowy, i co ciekawe, zdarzył się 9 sierpnia, w poniedziałek, czyli w dniu tygodnia i w dniu miesiąca, w którym rozpoczęła się moja choroba. Miałem złamany mostek, ale szybko wróciłem do pracy.

    Potem pojawił się problem z kręgosłupem.

    We wrześniu 2001 roku stwierdzono u mnie zakażenie gronkowcem złocistym i męczyłem się z nim przez dwa lata. W tym czasie byłem hospitalizowany w sumie 13 razy. Kolano zostało oczyszczone, ale gronkowiec cały czas w nim był. Chodziłem do ortopedy i on robił mi w kolanu zastrzyki z antybiotykiem. Było tak napuchnięte, że wylądowałem na wózku.... Mam na nodze ortezę, czyli taki usztywniający gorset, no i jestem na wózku...

    W tym czasie pojawiła się też neuropatia, która polegała na częściowym paraliżu i na bólu zbliżonym do tego, jaki występuje przy rwie kulszowej. Można to porównać do wbijania setek igieł w stopę...

    W kwietniu 2004 w roku przeszedłem zawał serca, choć mam dopiero 34 lata.
    W 2005 roku napisałem sobie: wciąż żyję.

    IV

    Teraz czuję się dobrze, siedzę w swoim pokoju na IX piętrze, patrzę przez okno, mam piękny widok na morze, na przejeżdżające samochody, na ludzi idących ulicą... Moim oknem na świat jest dziś lnternet, tu mam znajomych. Staram się też rozwijać pasję, jaką jest film, piszę recenzje i trochę prozy..

    Na razie nic mnie nie boli, a kiedy nic nie boli, to humor jest lepszy. Jednak martwi mnie, że wszystko jest takie krótkotrwałe. Jak jedna choroba jest nieaktywna, inna może się uaktywnić i cały czas jest ten stan niepewności i zawieszenia. Właściwie żyje się z dnia na dzień.

    "Teraz" zyskuje na wartości przez to, że już niebawem może być zupełnie inaczej, że koszmar szpitalny może powrócić. Przyszłość jest niewiadoma, a życie jest tak nieobliczalne, że wszystko może się zdarzyć. Pomimo wielu obaw i lęku o jutro, gdzieś wewnątrz mnie tli się nadzieja, że wszystko będzie miało pomyślne zakończenie, że happy end jest możliwy..

    * * *

    Od autorki: od czasu powstania tego tekstu Krzysiek był dwukrotnie hospitalizowany. Pojawiły się u niego również problemy z nogami, na których tworzą się bolesne rany...


Strona główna