Baśń tęczowa

Adam Asnyk

      Poświęcona F.V. Kvapilowi

      Od kolebki biegła za mną
      Czarodziejska baśń tęczowa
      I szeptała wciąż do ucha
      Melodyjne zaklęć słowa.

      Urodzona nad wieczorem
      Z cichych gawęd mych piastunek,
      Spala ze mną, na mych ustach
      Kładąc we śnie pocałunek.

      I budziła się wraz ze mną,
      I wraz ze mną ciągle rosła,
      I z kołyski na swych skrzydłach
      W jakiś dziwny świat mnie niosła...

      Ponad morza purpurowe,
      Ponad srebrne niosła rzeki,
      Po zwodzonym moście tęczy
      W cudowności świat daleki...

      Otworzyła mi zaklęciem
      Brylantowy w skałach parów
      I wkroczyłem raz na zawsze
      W kraj olbrzymów, widm i czarów.

      I zamknęły za mną wrota
      Jakieś wróżki czy boginie,
      Więc na całą życia kolej
      Szedłem błądzić w tej krainie.

      W tej krainie, w której wszystko
      Ożywioną bierze postać,
      W której każdy głaz ma duszę
      I człowiekiem pragnie zostać...

      Złotolistnym szedłem gajem,
      Gdzie się wszystko skrzy i złoci,
      Gdzie zakwita skryty w cieniu
      Tajemniczy kwiat paproci.

      Szedłem gajem, gdzie dokoła
      Śpiewające szumią drzewa,
      Gdzie młodości wiecznej źródło
      Czyste wody swe rozlewa.

      I witały mnie po drodze
      Rozmarzone oczy kwiatów,
      Co patrzyły tak wymownie
      W niezmierzoną przestrzeń światów.

      I witały ludzkim głosem
      Różnobarwnych ptasząt chóry,
      Ukazując dalszą drogę
      Nad przepaści brzeg ponury.

      Ja słuchałem śpiewnej wróżby
      I z ożywczej piłem fali,
      I w głąb dzikszej coraz puszczy
      Niestrwożony szedłem dalej.

      Próżno groźne widma straszą,
      Próżno kłęby gadzin syczą,
      Biegłem naprzód, zapatrzony
      W jakąś jasność tajemniczą.

      I przebyłem czarne puszcze,
      I spienionych wód odmęty
      I stanąłem u stóp góry
      Prostopadle na dół ściętej.

      Na jej szczycie błyszczał zamek,
      Kryształowy gmach olbrzyma,
      Co zaklęciem w swojej mocy
      Najpiękniejszą z dziewic trzyma.

      Przed zamczyskiem stoją smoki
      I te paszczą swą czerwoną
      Ogień złoty i różowy
      Pod obłoki w górę zioną;

      Swe spiżowe jeżąc łuski,
      Bronią skarbu zaklętego,
      Najpiękniejszej z wszystkich dziewic
      W kryształowym zamku strzegą.

      Jednak mimo czujnej straży
      Jam ją ujrzał na skał szczycie
      I odgadłem, żem tu przybył,
      Aby dla niej oddać życie.

      Miała gwiazdę na swym czole,
      Pod nogami sierp księżyca,
      Błękit niebios w swoich oczach
      I aniołów cudne lica;

      I od razu swym spojrzeniem
      Zaszczepiła miłość w duszę -
      I poznałem, że koniecznie
      Do niej w górę dążyć muszę.

      Więc po nagiej, gładkiej ścianie,
      Zapatrzony tylko na nią,
      Na powojów wiotkich splotach
      Zawisnąłem nad otchłanią.

      Coraz wyżej pnąc się hardo,
      Już widziałem ją przy sobie...
      I w zachwycie do królewny
      Wyciągnąłem ręce obie.

      Miałem schwycić ją w objęcia...
      Gdy powojów pękły sploty -
      I upadłem w głąb otchłani,
      Gdzie z ran ginę i tęsknoty.

      Lecz choć z serca krew upływa,
      Choć w przepaści ciemnej leżę,
      Jeszcze wołam: "Za nią! za nią!
      Idźcie gonić, o rycerze!

      Idźcie piąć się w górę, w górę,
      Ponad ciemnych skał krawędzie!
      Może przyjdzie kto szczęśliwy,
      Co ją weźmie i posiędzie.

      Choć nie dojdzie - chociaż padnie,
      Przecież życia nie roztrwoni,
      Bo najlepsza cząstka życia
      W takiej walce i pogoni.

      Warto choćby widzieć z dala
      Ów zaklęty gmach z kryształu,
      Warto, płacąc krwią i bólem,
      Wejść w krainę ideału.

      Gdyby przyszło mi na nowo
      Od początku zacząć życie,
      Biegłbym jeszcze po raz drugi
      Za tą piękną na błękicie!

21 czerwca 1879 r.

Strona główna