Ballada o żołnierzyku

Andrzej Waligórski

      W długi, śmieszny karabin
      I w stary bagnet zbrojny,
      Zjawił się u mnie żołnierz
      Z pierwszej światowej wojny.
      I stanął w okienku strychu
      Z tym karabinem w dłoni,
      I strzela przez to okienko
      I widać się przed kimś broni.
      Na próżno mu tłumaczę
      Że teraz to nie ma sensu,
      I żeby sobie odpoczął
      Bo ręce mu się trzęsą
      I żeby przestał strzelać
      Bo wszędzie jest spokojnie,
      I jest nie tylko po pierwszej
      Ale i po drugiej wojnie.
      On milczy i patrzy w przestrzeń
      Nieruchomymi oczami,
      I strzela często i gęsto
      Zardzewiałymi kulami.
      Do wrogów nieistniejących
      Lecz wciąż tak samo złych,
      I czasem mój mały synek
      Idzie do niego na strych.
      Zanosi mu miskę zupy
      Albo trzy - cztery bułki,
      A idąc zawsze zabiera
      swój łuk i strzały z półki.
      A żołnierz jest bardzo głodny,
      Lecz nim się rzuci na żarcie,
      Ustawia mojego synka
      Na niepotrzebnej warcie.
      Więc synek wkłada hełm,
      W którym wygląda śmiesznie,
      I strzela z łuku, a żołnierz
      Jedzeniem się dławi pośpiesznie,
      Lecz jedząc spogląda czujnie
      Ku ciemniejącym polom,
      Posłuszny przebrzmiałym rozkazom
      Żałosny i smutny dziwoląg.
      A mnie wcale nie śmieszy
      Tej sprawy absurd niezmierny,
      Mnie imponuje ten żołnierz,
      Przynajmniej jest czemuś wierny.


Strona główna